W dniach 22.12.2008 – 02.01 2009 odbyły się w Wiśle – Jaworniku wczasy świąteczno – noworoczne dla osób starszych i samotnych. Obecnych było 60 uczestników z 4 diecezji naszego Kościoła (wrocławskiej, warszawskiej, katowickiej i cieszyńskiej).

Oto garść refleksji jednego z uczestników:

Moje wczasy świąteczne w Wiśle – Jaworniku
Z dużym niepokojem i ciekawością jechałem na „wczasy dla samotnych i samotnie czujących się”. Miało nas jechać z parafii 6 osób, w końcu pojechały tylko 4 osoby. Siedząca z tyłu w samochodzie p. Ziółkowska opowiadała, jak tam pięknie i dobrze zorganizowane i ile można przeżyć niezapomnianych wrażeń. Ale znając ją wiedziałem, że lubi przesadzać i gloryfikować przeżyte wrażenia. Jechałem pierwszy ram i byłem pełen niepokoju i ciekawości.
Do Wisły przyjechaliśmy wczesnym popołudniem 22 grudnia. Przyjęła nas miła sekretarka i zakwaterowała mnie z żoną w pokoju 2 – osobowym na II piętrze. Pokój był skromny, ale funkcjonalny i czysty. Z okna roztaczał się piękny widok na z lekka ośnieżone stoki i drzewa. Padał drobny śnieg.
Na korytarzu coraz większy gwar świadczył o przybywających gościach i głośnych ich powitaniach. Jeden rzut oka na Dom Gościnny i teren wokół niego świadczył o dobrym gospodarzu. Szeroki parking z dobrym dojazdem, krzewy zabezpieczone na zimę, ścieżki posypane żwirem oraz choinka migająca różnokolorowymi światłami zapraszała gości na święta. Również wewnątrz budynku: jadalnia, kaplica, świetlica z telewizorem, książki, wydawnictwa, stół ping – pongowy, trambambula itp. Tylko radia w pokoju brakowało.
Na obiadokolację zaproszono nas o godzinie 18. Powitał nas proboszcz ks. Sztwiertnia i życzył wszystkim miłego pobytu. Oddał nas w ręce studenta teologii Oskara – jako opiekuna naszej grupy. Duże oczy i nietęga mina młodzieńca zdawały się mówić – „jak ja sobie poradzę z tak dużą i zróżnicowaną wiekowo grupą?” Było nas bowiem ponad 60 osób. Ale okazało się, że nie pierwszy raz pełni taką funkcję i poradził sobie doskonale.
Na drugi dzień pojechaliśmy z żoną na Czantorię. Bo być w Wiśle i nie pojechać na Czantorię, to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. Drzewa na szczycie przyprószone białym puchem, iskrzącym w słońcu jak brylanty aż w oczy kłuły i nie dały patrzeć na siebie. Zima w górach ma swój urok, którego nie da się porównać z niczym innym. Jeszcze tylko mały wypad do centrum Wisły, drobne zakupy na targowisku i poczuliśmy się pełnoprawnymi uczestnikami wczasów świątecznych.
Przeżyliśmy tradycyjną „wieczerzę wigilijną”. Po niej odbył się „wieczór kolęd” w wykonaniu żony proboszcza i jego synów. Lecz punktem kulminacyjnym było nabożeństwo nocne zwane Pasterką. Kaplica zapełniła się do ostatniego miejsca. Również hol był pełen ludzi, ale nie było światła. Tylko kaganki w oknach rozpraszały nocne ciemności. Okazało się, iż było to celowe i nawiązywało do ciemności towarzyszącej narodzeniu Dzieciątka. Dopiero przy rozważaniu słów Pisma Świętego: „i oto narodził się Chrystus – światło ludzkości, które przebiło mroki i oświetliło świat” kaplica rozbłysła pełną gamą światła. Bardzo podobała mi się ta metafora. Ludzie z kaplicy wychodzili jakoś bardziej weseli i chętnie wrzucali datki do stojącej przy wyjściu skarbonki. Dzień później, w pierwszy dzień Świąt podczas uroczystego nabożeństwa zaśpiewał chór oraz zespół młodzieżowy.
Czas międzyświąteczny wypełniały nam śpiewy, pogadanki, film o naszym reformatorze, Marcinie Lutrze, występ orkiestr dętych oraz prelekcje multimedialne. Przybliżyło nam to wiadomości o Wiśle, regionie cieszyńskim i jego historii na przestrzeni wieków oraz o luteranach żyjących tu od czasów Reformacji. Odbył się również kulig (na kołach) a nawet kolędnicy w strojach góralskich.
Po kolacji często słychać było w pokojach jak ludzie przy kawie opowiadali sobie przeżycia, dowcipy i wspomnienia. Wszystko to sprawiło, że czuliśmy się jak jedna wielka rodzina.
Aby nie było zbyt różowo, jakiś wirus zaatakował ludzi. Taki przeskok z pogody typowo jesiennej do mroźnej, zimowej (w nocy -14 stopni C) dał się we znaki szczególnie ludziom w podeszłym wieku. Przy stole co rusz kogoś ubywało. Objawy były różne: gorączka, kaszel, katar, wymioty, biegunka itp. Wtedy nieocenionym okazał się Oskar. Jeździł do Centrum do apteki, a potem z pielęgniarką oraz torbą pełną lekarstw odwiedzał każdy pokój. Dla każdego miał potrzebne leki, dobrą radę, ciepłe słowo i uśmiech. Dwoił się i troił, aby wszystkim dogodzić i zwalczyć chorobę. Nie odmówił pomocy nikomu i czuł się w tym dobrze – jak ryba w wodzie. Jak się później okazało, tylko 4 osoby z całego turnusu nie odniosły szwanku.
Nowy Rok przywitaliśmy w kaplicy śpiewem i modlitwą. Pierwszy raz w życiu powitałem tak Nowy Rok – w pełnym skupieniu i ciszy. Po północy ksiądz proboszcz zaprosił nas na lampkę szampana do ładnie udekorowanej balonami sali telewizyjnej. Rozdzwoniły się komórki i każdy dla każdego miał ciepłe słowo i szczere życzenia. Potem była muzyka i tańce.
Nabożeństwo noworoczne było podniosłe i uroczyste. Ksiądz Sztwiertnia umie tak wprost przemawiać do ludzi. Jego słowa i gesty są bezpośrednie, proste, zrozumiałe i przekonujące. Te nabożeństwa w połączeniu z występem chóru i zespołu młodzieżowego były niezapomniane.
Długo jeszcze można opisywać i przytaczać miłe chwile. Długo jeszcze będziemy wspominać wczasy świąteczne w Jaworniku. Ale wczasy się skończyły i musieliśmy wracać do domu. My odjeżdżaliśmy, a do Wisły ciągnęły sznury samochodów z narciarzami. Teraz przyszła dla nich pora spędzenia miłych chwil w ośnieżonej Wiśle. Oby przeżyli je tak udanie, jak my.

Benno Kroll z parafii św. Mateusza w Łodzi.