Data 16 lipca 2018 roku po raz kolejny zapisała się w kartach kalendarza parafii jako rozpoczęcie Jawornik English Camp. Tego dnia w godzinach popołudniowych tradycyjnie jak co roku zaczęły pojawiać się dzieci z różnych stron Polski. Część z nich przybyła uśmiechnięta, z błyskiem w oku i już rozpoczynała poszukiwanie znajomych twarzy, a część nieśmiało przestąpiła próg domu wypoczynkowego nie bardzo wiedząc czego się spodziewać w najbliższej przyszłości. Po szybkiej rejestracji nadszedł czas na test przyporządkowujący do odpowiedniej grupy językowej oraz na pierwsze zapoznanie się ze współlokatorami oraz sąsiadami.


W tym roku mieliśmy okazję poznać kilka historii z Biblii, które skupiały się na źle podjętych decyzjach. Po usłyszeniu historii Adama i Ewy, Kaina i Abla, Saula czy Piotra wiemy już, że każdy z nas popełnia błędy, a mimo tego Bóg wciąż nas kocha i dba o nas jak nikt inny. W czasie spotkań w kaplicy śpiewaliśmy różne pieśni na cześć naszego Pana – w tym roku obozowym hitem stała się piosenka pt.: Lighthouse, którą każdy z nas nucił w każdym momencie dnia – tak, przy myciu zębów też się zdarzało.
W czasie zajęć z języka angielskiego poznawaliśmy różne odkrycia, których dokonał człowiek. Mieliśmy okazję przekonać się o tym jak dzięki współpracy powstają samochody, którymi codziennie się przemieszczamy. Sprawdziliśmy też jak złożyć idealnie kartkę papieru, by stworzyć lecący samolot czy projektowaliśmy własne roboty, które mogłyby robić za nas wiele (nie)zbędnych rzeczy jak na przykład sprzątanie, odrabianie zadań domowych czy częstowanie nas słodyczami. Powtarzaliśmy również poznaną wcześniej lekcję biblijną, tym razem w języku angielskim.
W czasie zajęć popołudniowych dzieliliśmy się na trzy grupy. Jedna grupa miała okazję spożytkować swą energię na sportach, gdzie poznawała lub przypominała sobie wiele różnych gier – również tych, które można przeprowadzić wewnątrz budynku – nie, gra w zbijaka nie zalicza się do „bezpieczne gry w budynku”. Inna grupa z kolei szukała natchnienia w pracach plastycznych. W tym roku upłynęły one zdecydowanie pod znakiem dziwnej, podejrzanej, kolorowej i cieszącej oczy dzieci substancji zwanej slime, w wersji dla dorosłych to po prostu glut zrobiony z kleju i boraksu. Udało nam się również stworzyć sztuczny śnieg, malowane koszulki oraz kolorowe krzyże. Ostatnia grupa spędzała czas na muzyce oraz filmach. Zajęcia muzyczne w tym roku utrwalały nam poznawane piosenki oraz pokazały nam jak z prostych materiałów można zrobić instrument. Ręka do góry kto przybił sobie palec młotkiem, bo nie trafił w gwóźdź! Stworzone przez nas instrumenty zwane rainmaker posłużyły nam do „przyozdobienia” śpiewanej pieśni na niedzielnym nabożeństwie. Zajęcia filmowe zaś pozwoliły odkryć w nas odrobinę aktorów, scenarzystów oraz kostiumografów. Wszystkie stworzone filmy obejrzeliśmy w ostatni wspólny wieczór – do tej pory nie wiemy czy bardziej bawiły nas scenariusze czy gra aktorska, ale bardzo cieszymy się, że dane nam było stworzyć krótkie historie i podzielić się nimi z resztą obozowiczów.
Wieczory spędzaliśmy grając w różne gry pozwalające nam zmęczyć się przed nadchodzącą nocą. Początkowo sprawa była utrudniona, ponieważ pogoda próbowała pokazać nam kto tu ma ostatnie słowo. Nie poddaliśmy się – zorganizowaliśmy obozową olimpiadę, która wyłoniła grupę zwycięzców, którzy mogli następnego dnia wyruszyć do sklepu na lody.
W czasie trwania obozu zaśpiewaliśmy na nabożeństwie trzy piosenki oraz uważnie słuchaliśmy kazania pastora Jamesa – tylko czasami zaśmiewaliśmy się do łez, gdy widzieliśmy jak oblewał Jackie sosem czekoladowym, ozdabiał piankami, a następnie postanowił ją przytulić. Pastor w bardzo obrazowy sposób przedstawił nam jak bardzo kocha nas Bóg i co zrobił dla nas Jezus – mimo tego, że jesteśmy grzesznikami, on nas przytula każdego dnia oraz zmarł za nasze grzechy. Po nabożeństwie odbył się tradycyjny wodny dzień, gdzie każdy miał okazję stoczyć bitwę na balony z wodą lub sprawdzić jak długo i celnie jest w stanie rzucać balonikiem na ręczniku. Wraz z zakończeniem wodnego dnia skończyła się również ładna pogoda – nie zmartwiło nas to specjalnie, bo na po południe zaplanowany został Scavenger Hunt, który polega na rozwiązaniu kilkudziesięciu zadań. W tym roku formuła zabawy została zmieniona, każda drużyna otrzymała wybraną przez siebie nagrodę. Pogoda na szczęście następnego dnia nam dopisała i mogliśmy wyruszyć na wycieczkę. Krótka przejażdżka autokarem, by następnie pogrupować się w czwórki i kolejką linową wyruszyć na Czantorię. Tam krótki postój, by każdy mógł skorzystać z toru saneczkowego, a następnie wyruszenie na wieżę widokową. Na szczycie pogoda postanowiła znów nas trochę nastraszyć. Na szczęście zanim zdążyliśmy zejść z wieży deszcz powoli przestawał padać. Po powrocie do ośrodka czekał na nas przepyszny obiad oraz wizja wieczornego ogniska. Ogniska przy którym każdy z nas powinien zjeść kiełbasę, ale wszyscy dobrze wiemy, że każde dziecko przyjeżdżające na Jawornik English Camp czeka na ognisko, by móc zjeść amerykański przysmak zwany s’mores – krakers, czekolada, upieczona nad ogniem pianka marshmallow i znów krakers.
Mimo początkowych utrudnień spowodowanych kapryśną pogodą spędziliśmy czas fantastycznie. Przez dziesięć dni mogliśmy doskonalić znajomość języka angielskiego, zawierać nowe znajomości, które po obozie przekształcą się może w przyjaźnie.
Szczególne podziękowania pragniemy skierować w stronę Parafii za gościnne przyjęcie opiekunów amerykańskich oraz polskich, jak i obozowiczów. Kłaniamy się również w pas Drogiej Kuchni, która dzielnie każdego dnia dbała o to, by wszyscy z nas byli najedzeni, a w tym roku wszystkim apetyt dopisywał (zwłaszcza na kolacji). Jedna na największe podziękowania zasługuje Pan Bóg, który i w tym roku dbał o nasze bezpieczeństwo, błogosławił nam oraz umożliwił nam spędzenie tego okresu we wspólnym gronie.

Zobacz prezentację z obozu